Witam wszystkich, a w szczególności nowoprzybyłych.
Chciałbym podzielić się refleksją która dotyczy momentu w którym zaczynamy zdawać sobie sprawę, że mamy problem z hazardem. Ja przynajmniej miałem tak, że po przegranej potrafiłem nie grać długo, ale zawsze do grania wracałem. Powodem był pojawiający się głód hazardowy (czyli chęć zagrania) który czasem był silniejszy niż moja "silna wola".
Ale do rzeczy. Jak mawiał starożytny mistrz strategii Sun Zi:
"Jeśli znasz siebie i swego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew. Jeśli nie poznasz swego wroga, lecz poznasz siebie, jedną bitwę wygrasz, a drugą przegrasz. Jeśli nie znasz ni siebie, ni wroga, każda potyczka będzie dla Ciebie zagrożeniem."
I tak właśnie wyglądały moje potyczki z hazardem do momentu podjęcia terapii. Każdy napad głodu hazardowego mógł skończyć się zagraniem. Dzieki mitingom i terapii zacząłem poznawać wroga i siebie, efektem czego od ponad dwóch lat nie zagrałem ani razu. Do tego teraz nie pakuje się w ryzykowne sytuacje w których moja trzeźwość może być zagrożona. Z czasem taka ostrożna strategia pozwoliła mi odzyskać kolejne obszary życia, które choroba wcześniej zabrała. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że jestem szczęśliwy.
I to tyle jeśli chodzi o moje poranne dywagacje. Życzę wszystkim którzy sie jeszcze wahają czy skorzystać z terapii i czy chodzić na mitingi, aby podjęli ten wysiłek, bo na prawdę się opłaca!