Witam ponownie po 2 latach nieobecności na forum

Może mój post będzie trochę nie na temat ( albo tylko pozornie nie na temat ), ale na tym forum i na mitingach zawsze spotykałem się ze zrozumieniem, dlatego podzielę się tym co teraz przeżywam. Jeżeli ktoś będzie miał czas i ochotę poświęcić chwilę, to moja historia jest opisana w pierwszym poście. Nie gram od listopada 2010 roku, ale jak wszyscy wiemy z doświadczenia uzależnienie od hazardu jest chorobą emocji i z tymi właśnie emocjami mam problem. Nie mogę sobie poradzić z na pozór wcale nie taką trudną sprawą i proszę o zrozumienie, mimo, że z boku problem może wydawać się śmieszny, nieistotny i irracjonalny. Przepraszam też za "matrymonialny" wstęp, ale jest on potrzebny żeby przejść do istoty problemu. Życzę sporo zabawy przy czytaniu tego co napiszę, ale dla mnie to jest śmiech przez łzy, bo realnie cierpię. W wieku 17 lat ( teraz mam 22 ) miałem dwa marzenia: 1. Zarobić fortunę na zakładach bukmacherskich i żyć jak król, 2. Spędzić życie z dziewczyną, w której się wówczas bez pamięci zakochałem

Rok później życie zweryfikowało moje plany o zarobieniu fortuny, w miłości też nie wyszło. Zapominałem powoli o tej dziewczynie, zacząłem się interesować i spotykać z innymi dziewczynami, ale rok temu ona odnowiła kontakt, przeprosiła za pewne rzeczy - teraz relacja jest czysto koleżeńska i mi, jej też, zupełnie to do pewnego momentu nie przeszkadzało. Ale kiedy w maju pojawiła się realna szansa, że we wrześniu będziemy mogli wspólnie wyjechać i spędzić razem cały miesiąc, zacząłem po prostu wariować i straszliwie się nakręciłem na to, że musi do tego dojść i pewne stare nadzieje i uczucia odżyły. Pojawiły się nieracjonalne obawy i wręcz obsesje, które nadal trwają, że ten wyjazd to dla mnie jedyna szansa żeby sobie w końcu na dobre odpowiedzieć na pytanie czy ona czy nie ona. Generalnie sprawa jest trochę bzdurna i dziecinna, ale problem polega na tym, że ja od miesiąca przeżywam jakiś emocjonalny koszmar. Nie radzę sobie z nauką na studiach, a zdanie egzaminów jest koniecznym warunkiem wyjazdu we wrześniu ( egzaminy za 2 tygodnie i jak tak dalej pójdzie, to rzeczywiście nie zdam ) Męczą mnie lęki o to, że zawali mi się życie i osobiste i studenckie chociaż wcześniej nie miałem w ogóle problemów z nauką i wkurza mnie to, że nie umiem normalnie załatwiać spraw uczuciowych i o nich rozmawiać i sprawa, która trwa już 5 lat wciąż nie jest do końca rozwiązana ani wyklarowana ( dziecinada! ) Niemal codziennie mam napady płaczu, strachu i irracjonalnych myśli, że całe moje życie mi się zawali. Cała ta sytuacja uwidacznia mi mój kompletny brak wiary w siebie, nadmierną wrażliwość i skłonność do poddawania się zupełnie irracjonalnym lękom. Problem jest niby błachy, ale doprowadził mnie do stanu ciągłego napięcia i wyczerpania emocjonalnego i boję się, że to się źle skończy. Rodzina, co jest poniekąd zrozumiałe, twierdzi, że sprawa się jakoś rozwiąże i będzie dobrze. Do tego pogłębiają się moje tendencje do odkładania spraw na później, zastępowania hazardu internetem i telewizją co tylko wzmacnia i nakręca moje lęki. Próbuje sobie jakoś przemówić do rozumu i się ogarnąć, ale nie mogę sobie poradzić. Przeraża mnie fakt, że taka sytuacja doprowadziła mnie do takiego stanu emocjonalnego. Do tego dochodzą skłonności autodestrukcyjne i jakaś dziwna satysfakcja z tego, że cierpię. Co prawda zawsze miałem kłopoty z samooceną, ale radziłem sobie z dużo trudniejszymi problemami. Generalnie dawałem sobie radę i nie miałem nigdy stanów lękowych czy depresyjnych. Przy wcześniejszych życiowych niepowodzeniach czy trudnościach potrafiłem w miarę racjonalnie podchodzić do sprawy i robić co było potrzebne w danej sytuacji, a teraz emocje zupełnie biorą górę

Wiem, że po sesji egzaminacyjnej muszę się udać do jakiegoś psychologa i gruntownie popracować przede wszystkim nad moją samooceną. Proszę Was o zrozumienie, pozdrawiam

.